Tydzień rozłąki, luzu, zabaw z najmłodszą, odpoczynku od biegania do szkoły i na inne zajęcia, cichych wieczorów zaczynających się już o 20.00 z ciekawym filmem i mężem u boku, spotkań z koleżanką i wróciły. Dwie najstarsze córki wróciły z zimowego obozu językowego z American School zachwycone.
O tym jak już zaczynam być przejęta, bo dwie najstarsze córki wkrótce wyjadą na zimowy obóz językowy pisałam Wam TU. To miał być ich pierwszy taki samodzielny wyjazd. Wiem, że samodzielne są, ale, jak na mamę przystało, zastanawiałam się jak sobie poradzą. W niedzielę mogłam się już o tym przekonać. Poradziły sobie świetnie, a bawiły się tak dobrze, że nie zdążyły się nawet za nami porządnie stęsknić. Przywiozły całą masę wrażeń i pamiątek. Co prawda śniegu nie było i ze zjeżdżania na sankach wyszły nici, ale aktywności było wiele: tworzenie biżuterii, galaktyki w butelce oraz układu słonecznego z balonów, haftowanie, szycie, tworzenie z masy solnej, granie w gry planszowe, budowanie z klocków LEGO, rysowanie, wycieczka do Szymbarku, podchody, przejażdżka wozem drabiniastym, spacery po lesie, dyskoteka, karaoke i jeszcze kilka inny...