Tak pisze i pisze o tym, jak to trzeba się zaangażować, opowiadać, zachwycać się w tych muzeach. Rozpowiada wciąż: Udana wycieczka zależy tylko od Was, rodziców. Bla bla bla, bla bla. Do diaska! Dwoję się i troję i nic. I czytam i szukam, w końcu jadę, a Ci moi tylko: Mamo, ja chcę na lody! Tu jest nudno. Nogi mnie bolą!! A gdzie jakaś trampolina? I gdzie ta bombonierka, cudowności i frajda? Gdzieś mam taką przyjemność!
ŻE NIBY TAKA CUDOWNA, IDEALNA, ŻE AŻ DENERWUJĄCA
No dobrze, przyznajcie się, która z Was tak kiedyś pomyślała? Ta idealna Frajda, z wiecznie przyklejonym uśmiechem, głosząca jak to cudownie w tych muzeach i w tej spoconej latem i przemakającej zimą komunikacji miejskiej? Brrrr! Frajda, ale Ty tak serio? Nie wierze Ci! Tu coś nie gra, mi tak nie wychodzi. Skuś, skuś, skuś baba na dziada.
No przyznajcie, pomyślałyście tak? Choć jedna z Was? Choć przez chwilę? Zanim same przekonałyście się, że jednak jest fajnie. A może nie zdążyłyście się jeszcze przekonać? A może próbujecie, ale nie wychodzi?
Bo jeśli tak któraś z Was pomyślała to ja właściwie się temu nie dziwię. Wydaje mi się, że czasem Wam może być trudno mi uwierzyć. Ostatnio też mój mąż powiedział do mnie: Wiesz, tak sobie myślę, że mówiąc rodzicom o tym, że udana wycieczka z dziećmi zależy od nich możesz wpędzać niektórych w kompleksy.
Hmmm...
Chyba nadszedł czas, by powiedzieć Wam to co już dawno chciałam powiedzieć.
PO PIERWSZE nikogo z Was nie zamierzam wpędzać w żadne kompleksy. Nie będę jednak Was oszukiwać, że bez Waszego zaanagażowania będzie wspaniale, a muzea same zajmą się Waszymi dziećmi. Tak może stać się przez chwilę tylko w niektórych przypadkach, np. podczas warsztatów. To tak jak z całym procesem wychowywania dziecka: to przede wszystkim dzięki zaangażowaniu rodziców młody człowiek staje się tym kim się staje. I tak jest z wycieczkami. Im większe zaanagażowanie dorosłych w wyprawę, tym ona lepsza.
PO PIERWSZE Frajda to FRAJDA. Ma inspirować, podpowiadać, dzielić się pomysłami. O smutkach, frustracjach czy problemach przeczytacie na wielu innych blogach. Tu ma być dobra energia! Frajda ma także radzić. Wydaje mi się, że w kwestii podróżowania z dziećmi wiem na tyle dużo, że mogę od czasu do czasu udzielić Wam porad. W takich dziedzinach jak: karmienie, przewijanie, nauka chodzenia czy sadzania na nocniku, bunt dwulatka itd. pomimo posiadania trzech córek nie jestem ekspertem. Działam intuicyjnie. Tych tematów na blogu zatem nie podejmuję.
PO PIERWSZE nie jestem chodzącym ideałem, nawet nie mam takich aspiracji. Jestem taka sama jak Wy. Pewnie mam te same problemy, te same troski. Chcę być wystarczająco dobrą Mamą. Na blogu dzielę się z Wami tym, co wychodzi mi najlepiej - podróżowaniem z dziećmi. Jednak nawet to „najlepiej” bywa czasem do kitu. Ci, którzy czytają wszystkie moje wpisy (a wiem, że jest kilka takich osób, co ogromnie mnie cieszy) wiedzą, że czasem ustalony plan nie działa i rzeczywistość odbiega od oczekiwań. Przeczytacie o tym choćby tu: KLIK
PO PIERWSZE naszych rodzinnych wypraw w żaden sposób nie idealizuję. One są takie jak je widzę i jak o nich piszę. One mnie cieszą. Ja je po prostu uwielbiam. Tak jak uwielbiam podróżowanie wszelkimi środkami komunikacji miejskiej, wyjścia do muzeów, teatru. Dlatego rozumiem, że czasem możecie mi nie wierzyć. Mało takich wariatów jak ja.
PO PIERWSZE nie od razu Rzym zbudowano. Moje początki wcale nie były udane. Z czasem nauczyłam się organizować nasze wycieczki tak, by całej rodzinie sprawiały przyjemność. Z czasem nauczyłam się rozmawiać z dziećmi tak, by słuchały moich opowieści, a ja ich pełnych zachwytu relacji, wrażeń. I jeśli tylko chcesz, to skoro mi się udaje, Tobie też może się udać. Może nie za pierwszym, drugim razem, ale za kolejnym już tak. Wierzę w Ciebie! Głowa do góry! Działaj! Wszystko przed Tobą!
BYWA I TAK..
Jak wyżej wspomniałam bywa jednak tak, że pomimo najszczerszych chęci, plan się wali. Bo choćby dzieje się to..
Długie lata marzysz o wizycie w Zamku Królewskim w Warszawie. Wyobrażasz sobie taką wycieczkę, pełną opowieści o Warszawie, Starym Mieście, królach, Kolumnie Zygmunta, myślisz o tym, jaką wiedzą i wrażeniami naładujesz swoje cudowne dzieci, jak będzie pięknie. Masz przecież materiały, bliska rodzina przywiozła Ci parę miesięcy wcześniej mądre książki i przewodniki. Przeczytasz, o Zamku będziesz wiedzieć więcej niż niejeden mieszkaniec Warszawy. Wymarzona wycieczka. Nie możesz się już jej doczekać. Czujesz ten dreszcz emocji. Widzisz to oczami wyobraźni. Co prawda nie widziałaś jeszcze nigdy Zamku od środka, ale tyle zdjęć już przemknęło Ci przez te przygotowania przed oczyma, że masz wrażenie jakbyś już jednak tam była. Nagle to już się dzieje. Pewnego lipcowego poranka… no dobra: o świcie świcie wsiadacie całą piątką w samochód z ambitnym planem wycieczki. Zamek Królewski ma iść na pierwszy ogień. W drodze robi się coraz goręcej i rodzina ma coraz mniej ochoty na zwiedzanie, ale plan jest planem i trzeba się go trzymać jak tonący brzytwy. Nie pękasz, czytasz więcej i więcej. Klimatyzacja mało zdrowa, zakazujesz chłodzenia jak z lodówki, przecież jesteś wspaniałą Matką i masz na względzie dobro dzieci, chodzą więc tylko nawiewy. Pot z czoła zaczyna kapać, ale to nie przeszkadza, by czytać i czytać, opowiadać i opowiadać. Póki kartki się nie sklejają, to trzeba. Dojeżdżacie na miejsce. Wysiadacie, a tu jak nie buchnie gorącem!! W Gdyni to się przecież nie zdarza! A gdzie jakieś przeciągi? Czemu to powietrze takie jakieś gęste, gorące, ał! aż parzy! A Ty przecież tylko stoisz! To pierwsze szokujące wrażenie. Szybko jednak o nim zapominasz, bo nagle słyszysz głośne: SIKU! No tak, cztery kobietki, kilka godzin podróży, bez toalety ani rusz. Chwilę później kłopot zażegnany. Dobrze, że Zamek tuż obok. Tam i klimatyzacja (na pewno zdrowsza niż ta samochodowa) i prawie wszyscy wysikani, więc tylko się teraz delektować sztuką, cudownymi wnętrzami itd. Kupujesz bilety i … już prawie witasz się z gąską. Aż nagle znowu słyszysz: SIKU. No tak, nie wszystkim chciało się te 15 minut wcześniej, no dobrze. Ruszasz, a właściwie ruszacie do toalety. Teraz już wszyscy gotowi. Można zaczynać? Gotuje się już w Tobie, tak na to czekałaś, na TEN moment. I jest. Pełen zachwyt. Już zaraz masz wchodzić zdaje się do Sali Balowej i nagle znów to samo dzwoni w uszach: SIKU. Dzwoni w uszach czy może naprawdę to słyszysz? Mamusiu, chcę siusiu. Niemożliwe, nie wierzysz. Chcesz krzyczeć z niedowierzania. Jesteś jednak twarda. Nic nie zepsuje tak fantastycznej przecież, wymarzonej, wyśnionej wycieczki. Dzielicie się. Mąż idzie z tą co w potrzebie do toalety, Ty zostajesz z resztą. Czekasz, zastanawiając się od czego zacząć swoje barwne opowieści. Wreszcie wszyscy są w komplecie, nikt nie chce już pędzić do tej przeklętej toalety. Próbujesz coś powiedzieć, ale dzieciaki nie pozwalają twierdząc, że są …GŁODNE. One chcą jeść. Nic nie poradzą, że chcą jeść, są głodne i tyle. Choć przez trzy czwarte podróży wciąż coś przeżuwały, pochłaniając prawie całą dwudniową rację jedzenia nadal są głodne. A że nie ma takiej możliwości…jak Polak głodny to zły. Zaczynają więc się kłócić podczas zwiedzania: pierwsza z drugą, druga z trzecią, trzecia z pierwszą. I nikt Cię nie słucha. Kompletnie nikt. Wokół cuda, a Ciebie nikt nie słucha. Nikt nie dzieli Twojego zachwytu, twojego entuzjazmu. W końcu robi się on taki malutki, że zostaje już tylko schować go do kieszonki albo maleńkiego pudełeczka z maleńkimi skarbkami z podróży. Taki maleńki maluszek entuzjazmek. I już kończycie zwiedzanie, już macie żegnać się z Zamkiem, gdy nagle przed Wami ostatnia część: Wystawa NOWY POCZET WŁADCÓW POLSKI. WALDEMAR ŚWIERZY KONTRA JAN MATEJKO. Nagle wszystko się odmienia. Dzieci przestają być głodne, prostują się nagle, jakby zaczęły im działać zapasowe baterie, a Tobie powraca uśmiech. Wystawa zachwyca. Ołówkowe czarno-białe rysunki Jana Matejki w zestawieniu z malowanymi, kolorowymi portretami władców Polski w wykonaniu Waldemara Świerzego przyciągają uwagę całej piątki. Ze skupieniem czytacie krótkie opisy każdego z panujących, poczynając od Mieszka I przez Władysława Jagiełłę po Stanisława Augusta Poniatowskiego. Szokują Was informacje o Bezprymie czy Bolesławie Rogatce. Nagle znajdujecie się w zupełnie innej czasoprzestrzeni i dobrze Wam z tym. Wystawa wciąga jak chodzenie po bagnach. Ten moment, gdy uświadamiasz sobie:
Wycieczka z dziećmi do MUZEUM jest jak bombonierka. Nigdy nie wiesz na jakie cudowności trafisz i jak wielką sprawisz dziecku FRAJDĘ.
JEDNAK WARTO
Warto. ZAWSZE warto. Powodzenia zatem!
I cieszę się, że jesteście ze mną.
P.s. Cała kilkudniowa wycieczka do Warszawy była niezwykle udana. Mieliśmy tylko kiepski start. Przeczytacie o niej więcej tu: KLIK. Do Zamku Królewskiego jeszcze wrócę. Z dzieciakami oczywiście.
P.s. 2 Przypominam, że na blogu już można podpisać PETYCJĘ w sprawie uzyskania ciekawej oferty biletu rodzinnego na przejazdy komunikacją miejską w Trójmieście. Razem możemy osiągnąć cel. Wesprzyjcie proszę akcję. To zajmuje tylko chwilę. Dziekuję.
PODPISZ PETYCJĘ TU: KLIK