Drogie Frajdowiczki! Czy jesteście może mamami na urlopie wychowawczym? Po całym sezonie jesienno-zimowym czujecie się zmęczone, macie dość obijania się o te same kąty, spacerów podobnych jeden do drugiego, codziennych obowiązków, zakupów, prania, sprzątania, gotowania? W wakacje chciałybyście się gdzieś wyrwać, zmienić otoczenie, ale nie macie z kim albo brakuje Wam odwagi czy pomysłu? Ten post jest dla Was! Zapraszam do lektury.
Frajdowicze! Kocham polskie góry i od kiedy mam dzieci oraz możliwości ku temu co roku pakuję się z nimi i tam właśnie wyjeżdżamy. Zachęcam Was do takich wypadów całą rodzina. Ten post jednak chciałabym zadedykować głównie mamom na urlopie wychowawczym (tatowie na wychowawczym! o Was też pamiętam, wybaczcie jednak, ale będę zwracała się do mam, bo one są w zdecydowanej większości) także tym, które spędzają całe wakacje z dziećmi w domu oraz samotnym mamom. Chciałabym Was przekonać, byście nie bały się, na nikogo nie czekały, tylko spakowały dzieci i pojechały w te góry z nimi. Same!
Opowiem Wam pokrótce moją historię.
Polskie góry pokochałam już jako małe dziecko. Miałam to szczęście, że jeździłam tam latem, najpierw z rodzicami, potem na kolonie. W czasie studiów, późniejszej pracy miałam kilka lat przerwy. Gdy pojawiły się na świecie moje dzieci marzenia o podróży na południe Polski i pokazanie im ogromu wspaniałości tych miejsc były coraz większe. Udało się. Gdy moje pierwsze dwie córki (teraz mam jeszcze trzecią, roczną ) miały : 3 lata i 1,5 roku zabraliśmy je z mężem pierwszy raz do Gliczarowa Górnego, wioski położonej bardzo wysoko na Podhalu. Wyjazd był bardzo udany, wkrótce napiszę o nim bardziej szczegółowo. Gdy nadeszły kolejne wakacje, marzenia o jakimkolwiek wyjeździe stanęły pod wielkim znakiem zapytania. Okazało się, że mój mąż nie mógł ani w sierpniu, ani w lipcu wziąć w pracy urlopu. Po całym roku bycia z dziećmi w domu na wychowawczym, wycieczkowaniu jedynie po Trójmieście i okolicach (świetnym, ale jednak wciąż w tym samym nadmorskim klimacie), spacerach po osiedlu właściwie często do siebie podobnych wizja spędzenia całego lata w tym samym miejscu, w dodatku w mieszkaniu na czwartym piętrze i niemożliwie gorącym poddaszu nie napawała mnie optymistycznie. Pomyślałam, że skoro nie ma innej możliwości to może wyjadę gdzieś z dziećmi sama. Najpierw myślałam o Kaszubach. Blisko, ładnie i mąż mógłby dojeżdżać do nas po pracy. Później jednak zaczęłam myśleć o górach, by zupełnie zmienić klimat, tym bardziej, że mam w domu małych alergików. Myślałam, myślałam i wymyśliłam. Postanowiłam pojechać w góry, a dokładnie do Krynicy. Przed wyjazdem słyszałam słowa krytyki typu: „Zwariowałaś! Sama z dziećmi na drugi koniec Polski? A co jak złamiesz nogę?”. To tylko dodało mi otuchy, a właściwie niezłego kopa i utwierdziło w przekonaniu, że tak właśnie powinnam zrobić. Nie pojawił się też żaden chętny na wspólny wyjazd ze mną, tzn. chętni byli, ale z różnych powodów nie mogli się ze mną wybrać. Postanowiłam więc odważnie, że pojadę sama (co nie znaczy, że się nie bałam ) – ja i moje dwie córeczki, wówczas 2,5 i 4 - letnie. Mąż zawiózł nas na miejsce samochodem (choć rozważałam opcję podróży pociągiem), spędził tam z nami weekend, po czym wrócił do Trójmiasta. My zostałyśmy. Bez auta, w centrum miasta, choć na uboczu, w uroczym pensjonacie z przemiłą obsługą, pełnym wyżywieniem, placem zabaw i ślicznymi widokami. Wakacje były udane. Wszyscy byliśmy zadowoleni.
Drogie Mamy! Odpoczęłam od domowych obowiązków i krzątaniny, a zyskałam czas – BARDZO CENNY CZAS, KTÓRY SPĘDZIŁAM TYLKO Z DZIEĆMI. Wszystkie wypoczęłyśmy i miałyśmy wspaniałą zabawę. Jedyne o czym myślałyśmy to "co zwiedzić, gdzie spacerować, co zobaczyć?" Był czas na gry, czytanie książek, długie wieczorne rozmowy przy zasypianiu. A atrakcji było wiele. I nie były to wcale tylko dmuchane zamki, czy place zabaw, ale parki, fontanny, pijalnie wód, wędrówki po górach, muzea. Tak się zaczęło. Od tamtych wakacji babskie wyjazdy w góry stały się właściwie naszą tradycją. Są to zawsze nasze "nadprogramowe" wakacje. Później był Karpacz. W następnym roku do Szczawnicy pojechała ze mną koleżanka i jej synek, a w zeszłe wakacje byliśmy w Wiśle już całą wielką babską ekipą: 3 mamy, siostra i cała masa dzieciaków.
Zawsze zachęcam wszystkie znane mi mamy do takich wyjazdów. Część z nich jednak trudno mi namówić. I to wcale nie chodzi o kwestię finansową. To są obawy przed tym , że sobie nie poradzą, że za daleko, że się umęczą. Nic bardziej mylnego! Ja też mam zawsze jakieś obawy, ale biorąc pod uwagę to ile korzyści daje mi taki wyjazd udaje mi się je przezwyciężać.
Oto jaki ja mam sposób na to, by wyjazd był w pełni udany i bezpieczny:
1. Miejsce – ważny jest wybór miejsca do którego się jedzie, zwłaszcza jeśli chcemy tam zostać bez samochodu. Wybieram znane miasta, z wieloma atrakcjami, ciekawymi szlakami górskimi, parkami, deptakami zarówno na miejscu jak i w najbliższej okolicy , do której łatwo można się przemieścić transportem publicznym. Do tej pory odwiedziłam: Krynicę Zdrój (fantastyczna dla małych dzieci i osób starszych), Karpacz (siostrzane miasto Gdyni, z mnóstwem atrakcji, zaczynając choćby od przepięknego kościółka Wang, blisko którego miałyśmy nocleg SPÓJRZ PANORAMA), Szczawnicę (z Grajcarkiem - rzeką na ochłodę po górskich wędrówkach) oraz Wisłę (miasto Adama Małysza i licznych skoczni).
2. Zakwaterowanie – zawsze wybieram pensjonaty. Bardzo je lubię. Nie przepadam za wielkimi hotelami. Po pierwsze zwykle jest tam drożej , po drugie czuję się tam anonimowo. W pensjonacie gospodarze, pracownicy, zawsze bardzo mili i pomocni w każdej sytuacji (nigdy nie spotkałam się z tym, by było inaczej) wiele wiedzą o okolicy. To właśnie ich najwięcej wypytuję o to co zwiedzić, gdzie się wybrać, na jakie szlaki można wyjść z dziećmi. W razie potrzeby polecą też dobrego pediatrę.
Dobry pensjonat na wyjazd z dziećmi to taki, który znajduje się blisko centrum miasta i jednocześnie w zacisznej okolicy, posiada pokój z łazienką, wyżywienie (albo coś na kształt stołówki gdzieś w pobliżu, z domowym, sprawdzonym całodniowym wyżywieniem - wystarczy śniadanie i obiadokolacja), plac zabaw, kawał trawnika lub chociaż wielki taras, gdzie dzieci mogłyby się pobawić po całym dniu wycieczkowania.
3. Odpowiednie przygotowanie do podróży – im lepiej się przygotujemy, tym bezpieczniej będziemy się czuły. I tym lepiej spędzimy ten wspaniały czas z dzieciakami. O tym co jeszcze zabrać oprócz odpowiedniego ubrania, obuwia, leków, plecaka napisałam już na Frajdzie jakiś czas temu i odsyłam Was TU do tego posta.
4. Dobre nastawienie, energia, świetny humor i radość! - Drogie Mamy! Po znalezieniu odpowiedniego miejsca, spakowaniu bagażu pozostaje nam tylko radować się, że czeka nas tydzień lub dwa wspaniałego wypoczynku, w zupełnie innym klimacie. Wypoczynku od codziennej krzątaniny, tych samych sprawdzonych, nudnych kątów, kuchni, ludzi, problemów mniejszych i większych. Czyż na to nie zasługujemy? Mając tak przygotowane wakacje pozostanie nam tylko myśleć o tym gdzie się poszwendać, co zwiedzić, na jakiej ławce usiąść w parku, by dzieci mogły się wybiegać, a my zwyczajnie pogapić na ludzi. Uwierzcie mi, że gdy wspólnie z dziećmi będziecie planować każdy dzień przestaną marudzić, a będą bardzo radosne. Dodatkową atrakcją jest to, że mając dach nad głową i wyżywienie pozostała część wakacji kosztuje już niewiele, tzn. może niewiele kosztować jeśli będziemy tego bardzo chciały. Wejścia do muzeów, przejazdy komunikacją, kolejkami, wyciągami górskimi i inne w większości przypadków są dla dzieci do lat 4 lub 7 bezpłatne. Płacimy więc tylko za siebie. Liczne fontanny, parki, deptaki, szlaki górskie, zwiedzanie okolicy nie kosztują, więc cała masa atrakcji jest darmowa. Co do pozostałych tych płatnych – by nie stracić fortuny radzę na samym początku umówić się z dziećmi, że mogą z nich skorzystać tylko raz czy dwa. Zawsze można wymyślić też coś zupełnie z innej beczki, by zająć dzieci, np. wysłać wspólnie pocztówki do taty i babć. Ich wybór, wypisanie i odnalezienie skrzynki pocztowej może zająć nawet pół dnia. A jakie to miłe zajęcie.
Jedyny minus, choć przeogromny, to taki, że nie ma nas w komplecie, brakuje taty, który w naszym przypadku dołącza do nas tylko w weekendy. Jest jednak zaleta takiego przebiegu wydarzeń. Dzieci, wiedząc, że mama nie ma tyle siły, by nosić je na barana stają się samodzielne, same wędrują po górach. Maszerują, bo nie mają innego wyjścia. Uwierzcie, że dzieciaki potrafią przejść bardzo, bardzo długie dystanse. Wiele razy się o tym przekonałam. Trzeba tylko trochę tego od nich wymagać i dobrze je motywować!
I jak drogie Frajdowiczki?! Spotkamy się w najbliższe wakacje na jednym ze szlaków? Przekonałam Was choć trochę? Drogie Mamy! Odwagi! Nie kiście się w domu latem, na nikogo nie czekajcie, nie upychajcie dzieci na półkoloniach, w przedszkolach (choć to w wielu przypadkach bardzo atrakcyjne rozwiązanie) na długie tygodnie. Wystarczy chcieć i wszystko jest możliwe! Spróbujcie, bo skoro mi sie udało, to dlaczego Wam miałoby się nie udać? Zobaczycie z jaką ilością pozytywnej energii powrócicie.
Jeśli macie ciekawe pomysły na wyjazd podzielcie się nimi w komentarzach lub na FB. Jeśli chcecie mnie o coś zapytać piszcie śmiało na maila – zakładka KONTAKT. Chętnie odpowiem, coś doradzę.
Na Frajdzie wkrótce pojawią się relacje z moich podróży, zapraszam po inspiracje.