Jedną z naszych ulubionych baśni do słuchania jest „Złoty ptak”. Cudowna!! Dawno, dawno temu żył sobie król, który miał trzech synów i jabłoń ze srebrnymi jabłkami. Pewnego dnia okazuje się, że te właśnie srebrne jabłka kradnie złoty ptak. I tak zaczyna się niezwykle trzymająca w napięciu bardzo interesująca opowieść. W drugiej części baśni w innym królestwie zupełnie inny król posiadający trzy córki prezentując je królewiczowi wypowiada takie oto słowa:
Oto trzy moje córki. Pierwsza najstarsza jest najpiękniejsza w całym królestwie….Druga z moich córek jest najzgrabniejsza w całym królestwie …. A trzecia córka nie jest ani piękna, ani zgrabna. Nazywamy ją Stokrotką, bo to taki skromny kwiatek.
Kilka miesięcy temu moja średnia Smerfetka zastrzeliła swojego Tatę pytaniem:
- Tatuś. W tej bajce „Złoty ptak” król przedstawia trzy swoje córki królewiczowi prawda? A czy Ty też umiałbyś nas tak ocenić?
Wszystkim dało nam to do myślenia. Całą piątką ucięliśmy sobie ciekawą pogawędkę o tym … ocenianiu. Zrobiło się poważnie. Razem z mężem tłumaczyliśmy dziewczynkom, że każda z nich jest zupełnie inna, każda wyjątkowa i dalecy jesteśmy od ocen czy porównać. Nawet na trzecie dziecko zdecydowałam się m.in. dlatego, by uniknąć ciągłych porównań dwóch starszych córek przez innych. Moglibyśmy natomiast wiele o każdej powiedzieć. Co lubi, jaka jest, jakie ma zalety czy wady. Osobiście odnoszę wrażenie, że znam moje córki świetnie. Ba! Doskonale! Wiem o nich przecież wszystko. I rękę dałabym sobie uciąć….
Tak mi się przynajmniej wydawało. Po ostatnich zdarzeniach już nie jestem odważna w takich zakładach…
Kilka ostatnich dni wakacji spędziliśmy jak co roku w małej wsi na Warmii pod Olsztynem. Cisza, spokój, las, śpiewające ptaki i jezioro. Idealne miejsce na oczyszczenie umysłu, ducha, płuc i pewnie czegoś jeszcze. Po prostu idealny, spokojny wypoczynek i … okazja, by połowić ryby. Zawsze wydawało mi się, że to męskie zajęcie. Gdy mój mąż, w dzieciństwie niezwykle zapalony wędkarz, ochoczo oznajmił, że następnego dnia o godzinie 5 rano ma zamiar wypłynąć na połów bardzo mu współczułam tego, że pewnie sam na tej łódce będzie siedział. I właściwie po co, gdy o tej godzinie można jeszcze smacznie pospać. Szybko zostałam wyprowadzona z błędu. Zamierzał zabrać ze sobą starsze córki. Uśmiałam się, a chwilę później zdziwiłam gdy te ochoczo zaczęły przeglądać sprzęt. Mało tego, zaraz potem pomknęli razem po robaki. Nie wierzyłam. Nie wierzyłam, że to się stanie.
Następnego dnia obudziłam się i zobaczyłam, że jestem w domu sama z najmłodszą Smerfetką. Była godzina ósma. Wzięłam lornetkę i spojrzałam na pobliskie jezioro. Wciąż nie wierząc ujrzałam łódź, na niej Papę Smerfa i dwie Smerfetki w skupieniu zapatrzonych w taflę wody. Uwierzyć już uwierzyłam, ale bardzo współczułam. Pomyślałam: Biedne dzieci. Młodsza to jeszcze zakochana w przyrodzie, ale najstarsza???!!! To przecież dama. Taka delikatna i krucha. Taka subtelna. Dama, która od maleńkości nie lubi się brudzić, a od momentu ukończenia 1,5 roku pieczołowicie dobiera sobie ubrania. Nawet idąc na rower musi mieć wszystko dopasowane. Elegantka. Jak nic. Estetka kochająca otaczać się pięknymi przedmiotami. Prawdziwa arystokratka można by rzec. Moja cudowna królewna. I ona na tej łodzi już trzecią godzinę siedzi? Pewnie siłą ją trzymają. Jakże ja im współczułam. I nie mogłam się doczekać, kiedy wrócą.
Wrócili. Gdy Tata zajęty był jeszcze łódką, przybiegły do mnie same dziewczyny. Ku mojemu zdziwieniu zachwycone, tak bardzo radosne jak po koncercie Violetty, z uśmiechami od ucha do ucha. Średnia biegła trzymając w dłoni siatkę z dużym leszczem, najstarsza wyraźnie chciała coś wykrzyczeć mnie, a może nawet całemu światu. Przystanęła, nabrała powietrza i ze szczęściem na twarzy wyrzuciła z siebie:
- Mamuś, zjadłam robaka!
Zbladłam. Dziś byłabym kaleką.
Moja BOHATERKA arystokratka od robaków.