Decyzja o wyjeździe właśnie tam zapadła na kilka dni przed planowanym urlopem. Miało być Jezioro Garda, ale mąż uparł się Toskanię. Właściwie czemu nie? A Skoro Toskania to musi być Florencja i Narodziny Wenus. Zapakowaliśmy się więc w czwórkę w samochód i wyruszyliśmy w podróż pełną przygód. Jak się szybko okazało, przygód, o jakich śnić wcale byśmy nie chcieli. Nie sądziliśmy także, że prawie wszystkim najbardziej zostaną w pamięci pewne ZŁOTE DRZWI….
Pamiętam jak dokładnie 12 lat temu planując swój ślub (bardzo się w tym realizowałam!) zastanawiałam się z Adasiem gdzie wybierzemy się w podróż poślubną. Był styczeń, w planach był zakup samochodu po tym jak mój przyszły małżonek stał się świeżo upieczonym kierowcą. Po 4 latach bycia razem mieliśmy za sobą jedynie wyprawy pociągiem na Warmię, do Warszawy, Karkowa czy na Półwysep Helski. Chcieliśmy więc zaszaleć. Ślub planowany był na początek czerwca. Zaraz potem mieliśmy wyruszyć. Tylko gdzie? Gdzieś przypadkiem wpadło mi w ręce jakieś kobiece pisemko z króciutkim opisem i jednym małym zdjęciem Jeziora Gardy na Północy Włoch. Czemu więc nie wybrać się właśnie tam? Pływanie na windsurfingu o 6 rano i cała reszta dnia spędzana wspólnie na zwiedzaniu i wypoczywaniu były bardzo zachęcające. Zaraz po ślubie spakowaliśmy do „nowego starego” samochodu deski oraz namiot i ruszyliśmy przed siebie. Bez szczególnego planu ani zarezerwowanych noclegów. Wyjazd bardzo się udał. Wypoczęliśmy. Mąż popływał, zwiedziliśmy piękne zakątki Malcesine tuż na Jeziorem Garda, odwiedziliśmy Weronę, w której Adaś dostał potwornej alergii i w której pokłóciliśmy się o to jak dotrzeć pod balkon Julii, a ja modliłam się za każdym razem, gdy w samochodzie wysiadała elektryka akurat wtedy, gdy wjeżdżaliśmy w długi, ciemny tunel. Samochód okazał się nie być najlepszym, a nasi znajomi wciąż nie dowierzają jak udało się nam takim gratem pokonać tyle kilometrów. Kilka miesięcy później przyszło nam się z nim pożegnać. Całą wyprawę jednak wspominam wspaniale. Miejsce absolutnie mnie urzekło. Stało się jednym z tych ukochanych miejsc na ziemi. Postanowiłam, że kiedyś tam wrócę.
Gdy urodziły się nasze dzieci i gdy możliwości finansowe pozwoliły nam podróżować więcej i dalej pojawiła się myśl o tym, by zabrać je dokładnie w to samo miejsce. Znów zamarzyły mi się wakacje bez większego planu, ale z przygodami i celem – dojechać nad Jezioro Garda. Wkrótce okazało się, że i plany trzeba było mniej więcej określić i przygód było wiele, ale nie do końca takie, o jakie mi chodziło.
To był sierpień 2012 roku. Za parę dni urlop Adasia i wyjazd, a wiele spraw było jeszcze nie załatwionych. Myślami jednak byłam już nad Jeziorem Garda, gdy nagle w luźnej małżeńskiej rozmowie wyszło, że oboje mamy zupełnie inne plany. Ja nad jezioro, a mąż mi do Toskanii wyjeżdża. ??? U nas tak często, czasem zastanawiam się, jakim cudem my normalnie funkcjonujemy. Spokojnie wyjaśniliśmy sobie to i owo. 2 dni przed wyjazdem powstał plan: 2 dni nad Jeziorem Garda, 6 dni w Toskanii, pozostałe dni dzielone na Niemcy i Austrię. Byłam w 15 tygodniu ciąży, więc podróż musieliśmy jakoś rozsądnie rozłożyć, by jednego dnia nie spędzać zbyt wiele czasu w samochodzie. Łącznie 12 dni. Skoro tak, to zabrałam się za szukanie noclegu w Toskanii. Wyruszyliśmy. Ja, mąż i dwie córki (6 i 5 lat). Za chwilę plany zweryfikował samochód. Czy już zawsze w drodze do Włoch będzie nam się psuł ten środek transportu? Szczęśliwie udało się jednak dotrzeć nad włoskie jezioro i do Toskanii, a dokładnie pod Sienę, na jedno z niewielu gospodarstw agroturystycznych, gdzie na ostatnią chwilę cudem znalazłam wolny termin. Choć na dzień dobry przeżyliśmy atak komarów i mrówek to miejsce to okazało się być bardzo dobrym pod wieloma względami (jeśli będziecie zaineresowani szczegółami dajcie znać, stworzę nowy wpis na ten temat ). To była nasza baza wypadowa do serca Sieny, San Gimignano, Montalcino i Florencji….
Zaopatrzona w różnego rodzaju przewodniki wieczorami lub gdzieś w drodze opracowywałam plan każdego kolejnego dnia, wyszukując co warto zobaczyć w danym miejscu. Plan nigdy nie mógł być ambitny z 5 i 6-cio letnią dziewczynką oraz ciężarną kobietą na czele. To mi jednak nie przeszkadzało w szalonym tworzeniu notatek i zaznaczaniu kolejnych kart w przewodnikach.
Nie pamiętam już dlaczego, ale Florencję zostawiliśmy sobie na koniec. Pomimo wielu pozytywnych wrażeń i emocji z wyżej wymienionych miejsc wciąż mieliśmy jakiś niedosyt. Ja czekałam na Narodziny Wenus. Przyszedł czas i na nią…
Florencja – jedna ze światowych stolic sztuki, pomnik renesansu. Miasto Medyceuszy, rodu międzynarodowych bankierów i kupców o wielkich ambicjach uczynienia jej najpiękniejszym miastem w Europie. Pełna fascynujących zabytków, muzeów, galerii i wzbudzającej ogromny zachwyt architektury . Od ilości posągów nagich mężczyzn można z pewnością tam dostać zawrotu głowy. Krótko mówiąc oczopląs gwarantowany.
Z moimi notatkami zapakowaliśmy się z samego rana do samochodu, by na miejscu być już o 10.00. Nawet nie wiedzieliśmy jak dobrze zrobiliśmy. Oto na samym początku naszego ekscytującego dnia w pełnym blasku przedpołudniowego słońca ukazały się naszym oczom ZŁOTE DRZWI (jak nazwały je moje dzieci). Cudowne! Ciężko było się do nich dopchać, na bramie dosłownie wisieli Azjaci robiąc całe serie zdjęć. Misternie wyrzeźbione sceny z biblii zdumiewały i zachwycały jednocześnie. Ściślej mówiąc były to wschodnie drzwi do Baptysterium San Giovanni wykonane przez Lorenza Ghibertiego. Zachwycony nimi Michał Anioł nazwał je Drzwiami Raju (albo Bramą Raju jak znalazłam w innym źródle). A to co mogliśmy podziwiać było zaledwie kopią. Oryginalne podobno znajdują się w Museo dell’Opera del Duomo.
Oczarowani, wręcz oślepieni blaskiem niezwykłych wrót weszliśmy do katedry Santa Maria Del Fiore. Niezwykła! Zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. A to był dopiero początek zachwytów. Czekała na nas kopuła Brunelleschiego – ukończona w 1436 roku największa jak na owe czasy konstrukcja tego typu wzniesiona bez rusztowania. Co w niej zachwycającego? Zobaczcie co wynalazłam w jednej z publikacji: Filippo Brunelleschi wykorzystał system, którego cztery najważniejsze cechy to po pierwsze – wznoszenie kopuły kolejnymi poziomymi warstwami, jak w betonowej kopule Panteonu, po drugie – zastosowanie podwójnej powłoki w celu zminimalizowania ciężaru (rozwiązanie zapożyczone z baptysteriów z Pizie i Florencji), po trzecie – nawiązanie do gotyckiej konstrukcji żebrowej przez rozciągnięcie zewnętrznej powłoki kopuły na szkielecie z 24 żeber i wreszcie po czwarte – nadanie kopule raczej ostrołukowego niż półkolistego profilu w celu zmniejszenia nacisku bocznego, choć ze względów estetycznych Brunelleschi wybrałby zapewne tę drugą formę. Ponadto związał on kopułę, dodając kolejne pierścienie z kamienia i żelaznych łańcuchów. Technika konstrukcji oparta na zastosowaniu cegły i kamienia w układzie jodełkowym wskazuje wyraźnie, że Brunelleschi studiował nie tylko Panteon, lecz także sklepienia innych rzymskich budowli… Zrobiło się bardzo poważnie. A ja Wam powiem, że to robi oszałamiające wrażenie, kiedy wspina się na samą górę kopuły między jej wewnętrzną a zewnętrzną czaszą. Fascynujące! Wymyślić coś takiego! By wspiąć się na kopułę trzeba było postać w długiej kolejce. Tym zajął się mąż. Ja i dziewczynki wylegiwałyśmy się na ławce i pozwiedzałyśmy okoliczne sklepiki. Jednym z nich był sklep Disneya, w którym kupiłam malutkie buciki dla mojej trzeciej kruszyny. Wybrałam uniwersalne. Nie wiedziałam jeszcze czy ma się urodzić chłopiec czy dziewczynka. Parę chwil później podziwialiśmy cudowny widok, ze szczytu podobno najwyższego budynku w mieście. To wynagrodziło czas oczekiwania.
Z planów została jeszcze słynna Galeria Uffizi i Narodziny Wenus. „Popędziliśmy” zatem ulicami pełnymi posągów nagich mężczyzn, co budziło niemałe zainteresowanie moich córek. Wywoływało uśmiech na twarzy i rumieńce. Ale już za chwilę galeria. Adaś zaczął poszukiwać bankomatu, ja zatem tym razem stanęłam w kolejce. I właśnie w tej kolejce, tak na oko, na dwie godziny stania po chwili usłyszałam: Pani jest w ciąży, proszę wejść bez kolejki. Czemuż ja wcześniej na to nie wpadłam?!! Taki dostałam prezent od mojego malucha! Obsługa wpuściła całą naszą rodzinę bez żadnego problemu. To co wymarzyłam to zobaczyłam. Obraz Narodziny Wenus. Piękny!
Przez resztę dnia pozostało nam nasycić wszelkie zmysły tym zachwycającym miastem. Dobrze napatrzeć się na wszechobecną sztukę, kupić pamiątki, zjeść obiad i jeszcze raz zerknąć na ZŁOTE DRZWI, po południu już nie tak błyszczące, ale wciąż wspaniałe. Zadowoleni wróciliśmy na naszą agroturystykę.
Wieczorem gorzej się poczułam. By się uspokoić następnego dnia pojechaliśmy do szpitala w Sienie. Zrobiono mi badania. Nigdy nie zapomnę pięknej lekarki, która zaprosiła mnie na USG. Była to szczupła, bardzo wysoka kobieta o krótkich blond włosach (pięknie ufarbowanych) i orzechowych oczach. Podczas badania powiedziała do mnie po angielsku: Ona tańczy, nie mogę jej zbadać. To jedno z najpiękniejszych zdań jakie usłyszałam w życiu. Rozpłakałam się. Odpowiedziałam: Wspaniale, to będzie moja trzecia córeczka. Badania pokazały, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. W czwartek Kalinka, bo tak jej dałam na imię, skończy 3 latka. Cudowna jest. A gdy pytam starsze dziewczynki co pamiętają z Florencji chórem odpowiadają: ZŁOTE DRZWI.
Skorzystałam z publikacji:
David Watkin; Renesans, Ilustrowana Historia Architektury Zachodniej. Tom 4, Wydawnictwo Arkady Sp. z o.o., Warszawa 2001, 2006