Ależ byłam z siebie dumna! Czekała nas ponad trzytygodniowa wyprawa wzdłuż zachodniego wybrzeża USA, a ja zapakowałam całą naszą 5. osobową rodzinę w dwie niewielkie walizki. Tak jak chciałam. Zbliżał się wieczór. Dzieci kładły się już spać. Z podekscytowania ciężko im było zasnąć, ale próbowały ze wszystkich sił, wiedząc, że następnego dnia trzeba wstać o 4 nad ranem. W domu zapanował spokój i porządek. Na środku salonu dwie wspomniane walizki, na kanapie przygotowane ubrania na podróż, obok bagaże podręczne. Jeszcze tylko kanapki oraz parę innych drobiazgów i można wyruszać.
- Mam nadzieję, że niczego nie zapomniałam - powiedziałam lekko podenerwowana.
- Kotek, najważniejsze, by mieć paszporty. Cała reszta jest nieważna. Wszystko inne można kupić - odparł mój mąż.
Ma rację - pomyślałam. Sprawdziłam zatem paszporty. Czy zabrałam na pewno te z wizą? Przejrzałam je po raz kolejny. Nie pamietam już który. Tak. Jest pięć. Każdy z wizą. Jest wspaniale. Chyba czas się położyć.
O wyjeździe do Stanów myśleliśmy już długi czas. Trzy lata temu zapadła decyzja, by zacząć gromadzić środki finansowe na tę wyprawę. Nie wiedzieliśmy wówczas gdzie i kiedy dokładnie pojedziemy, ale bardzo pragnęliśmy spełnić nasze marzenie. Z czasem zaczęło się ono ziszczać, nabierać realnych kształtów. Latem 2015 roku zrobiliśmy wizy. Wiosną 2016 roku rzuciliśmy monetą decydując się na Zachodnie Wybrzeże, zakupiliśmy bilety na samolot, zrobiliśmy kilka rezerwacji noclegów, wynajmu auta itd. Wszystko nabierało tempa. Z Gdańska przez Monachium i Waszyngton do Seattle mieliśmy lecieć 10 sierpnia. Jednak im bliżej było wyjazdu tym bardziej mnie ogarniał strach. Właściwie nie wiem czemu. Pewnie dlatego, że po raz pierwszy miałam z dziećmi zmienić kontynent. Ja w Stanach Zjednoczonych byłam już wcześniej. Spędziłam 4 miesiące w Texasie wyjeżdżając ze studenckiego programu Work & Travel do pracy w parku rozrywki Six Flags over Texas. To była wielka przygoda życia, dlatego tak bardzo pragnęłam tam wrócić z rodziną. Coś było jednak inaczej niż przy każdej z naszych wspólnie odbytych podróży. Martwiło mnie nagle wiele: terroryści, trzęsienia ziemi, tsunami i sama nie wiem co jeszcze. Czułam niepokój. Jednak w myśl zasady Każdy ma w życiu to na co się odważy położyłam się spać, wmawiając sobie, że przecież wszystko wyjdzie świetnie.
0 4 nad ranem nikogo specjalnie nie musiałam siłą zwlekać z łóżka. Każdy wstał podekscytowany i przejęty, ale z uśmiechem na twarzy. To się działo naprawdę. Aż ciężko było w to uwierzyć. Za chwilę byliśmy już na lotnisku. Jedna z walizek była już mocno sfatygowana i o to, czy przetrwa tak długą podróż mocno się obawiałam. Dlatego też zdecydowaliśmy się ofoliować cały bagaż. Zaraz potem byliśmy już przy odprawie. W głowie miałam plan podróży. Punkt pierwszy, czyli pakowanie, miałam już odhaczony. Cieszyłam się, że zaraz odhaczę drugi - odprawę. I pewnie się trochę uspokoję. Bardzo miła pani przywitała nas serdecznym uśmiechem. Wzięła paszporty i poprosiła o zapakowanie na taśmę pierwszego bagażu. Przeglądając dokumenty posyłała w naszą stronę komentarze typu: O proszę jak nam najmłodsza z panienek wyrosła; Pani Danuta jest, to pani; Pan Adam również. I już prawie witaliśmy się z gąską, gdy nagle usłyszeliśmy:
- Ale tu minął termin ważności….
- Nie nie, tam wiza ma ważność, robiliśmy wszystkie razem rok temu - odpowiedział mój mąż.
- Nie chodzi o wizę, ale o paszport córki. W lipcu upłynął termin ważności.
- Ojej, co Pani mówi??? Jak to?? O co chodzi?? - pytaliśmy na zmianę z mężem niespokojnie.
- Minął termin ważności paszportu córki. Przykro mi, ale nie możecie państwo lecieć.
Ziemia zawirowała, poczułam falę gorąca, zrobiło mi się słabo. Adaś złapał się za głowę wydobywając z siebie cicho pod nosem kilka niecenzuralnych słów i krótkie: Rezerwacje…bilety… samochód… Z każdą chwilą dobitniej uświadamialiśmy sobie co się stało, co stracimy, czy może co już zupełnie straciliśmy. W oczach starszych córek zobaczyłam taki potworny smutek i rozczarowanie, że nie zapomnę tego widoku do końca życia. Trudno mi tu opisać to co dokładnie wtedy czuliśmy. Aż przechodzą mi dreszcze, gdy wracam wspomnieniami do tego momentu i łza się w oku kręci. Pani wyraźnie była całą tą sytuacja głęboko poruszona i zaczęła nas pocieszać. Powiedziała, że nie można się załamywać, że nie jest to pierwszy przypadek, że da się jeszcze wiele zrobić. W sprawie biletów na samolot mieliśmy zadzwonić do biura zaraz po ósmej, w sprawie paszportu ubiegać się czym prędzej o tymczasowy. W drodze na taksówkę, w taksówce i w drodze na nasze czwarte piętro zapanowała grobowa cisza. Jedynie nasza najmłodsza, wówczas trochę ponad trzyletnia córeczka powiedziała:
I tak jet fajnie.
Zawsze powtarzam, że prawdziwa z niej pociecha.
Jak to się mogło stać? Jak mogliśmy to przeoczyć? Taki błąd! Taki podstawowy błąd! Jak do tego doszło? Jak można było do tego dopuścić? I ja i mąż zadawaliśmy sobie w myślach wiele razy te pytania. Nie miało to sensu, odpowiedzi nie znaliśmy. Stało się. Teraz trzeba było zadziałać i spróbować to naprawić. I szczerze mówiąc nie wiem co bym zrobiła, gdybym z tym została sama. Odpuściłabym? Było nam potwornie smutno i źle. Starsze dziewczynki poszły spać. Najmłodsza sama zaczęła się pięknie bawić. Była taka spokojna. Gdy ja w głowie układałam wakacyjny plan B (czytaj wyjazd w polskie góry) mój mąż tylko czekał na godzinę 8.00. Szybki telefon do biura i informacja, że bilety na samolot da się za dodatkową opłatą przebukować. Widziałam błysk w jego oku. Powtarzał:
- Stało się. Trudno. Ale nie odpuszczamy. Pojedziemy do tej Kalifornii.
Chwilę później byliśmy już w drodze do biura paszportowego. Dowiedzieliśmy się, że w tym wypadku absolutnie nie może zostać wydany paszport tymczasowy, ale może uda się wyrobić ten paszport z trybie pilnym. To była środa, 10 sierpnia. Paszport na 99% najwcześniej miał być na wtorek na 16 sierpnia. Nic jednak nie było pewne. Decyzje o biletach musieliśmy podjąć szybciej. I to była nasza wspólna, mocna, odważna decyzja: dopłacamy, rezerwujemy lot na 17 sierpnia, a paszport musi być, niie ma innej opcji. Tak zrobiliśmy. Zaryzykowaliśmy i czekaliśmy.Tą myślą o paszporcie żyliśmy tydzień, prawie w ogóle nie wychodząc z domu. Nie mieliśmy na to ochoty. Wiele się jednak przez ten czas zmieniło. Adaś na spokojnie dopiął swoje firmowe sprawy, ja przestałam się tak bać wyjazdu, uwierzyłam w niego tak bardzo, że innego przebiegu wydarzeń na najbliższe tygodnie wcale do siebie nie przyjmowałam. Odpoczęliśmy, obejrzeliśmy w tym czasie wiele filmów dotyczących motywu drogi, Zachodniego Wybrzeża, jak choćby o więzieniu Alcatraz oraz Stanów Zjednoczonych w ogóle i dużo lepiej merytorycznie przygotowaliśmy się do wyprawy, wertując strony przewodników, robiąc notatki. Tak jakby ten czas był potrzebny. Może nic nie dzieje się bez przyczyny. We wtorek pełni nadziei pojechaliśmy po paszport. Czekał na nas. Uff. Radość była ogromna! Dzieci znów zaczęły się ekscytować. Wszystko zaczęło się na nowo. Choć może nie do końca. Musieliśmy przygotować jedynie nowe kanapki. Cała reszta czekała. Czekały ofoliowane bagaże. Nikt nie miał ochoty ich otwierać. W dniu wyjazdu przy odprawie miałam lekki ścisk w żołądku. Trwało to jednak chwilę. Za moment mogliśmy się w pełni cieszyć wyjazdem. Tym razem już nic nie mogło się wydarzyć. Ta przygoda wyczerpała limit wszystkiego złego co mogło nam się przytrafić w te wakacje. Czy aby na pewno?
Wyjazd się udał, choć nie był łatwy. Nic jednak bym nie zmieniła. Niczego nie żałuję. Zrobiliśmy to. Przejechaliśmy z dziećmi z Seattle przez San Francisco do San Diego w 2,5 tygodnia, spotykając na swojej drodze fantastycznych ludzi, którzy pomagali nam w kryzysowych momentach. Przeżyliśmy i zobaczyliśmy tak wiele, że czasem ciężko mi to ogarnąć umysłem. Doświadczenie z paszportem wiele nas nauczyło. Nie tylko tego, że organizując jakąkolwiek podróż należy zacząć od sprawdzenia ważności dokumentów, ale także tego, a może przede wszystkim tego, że w trudnych sytuacjach, kryzysowych walczyć trzeba do końca i nie rezygnować z marzeń. A siła jest w drużynie. Myślę, że choć wspomnienie tego jest przykre wiele to nauczyło także moje dzieci. Że wspólna podróż jest trochę jak droga przez życie. Nie zawsze prosta, nie zawsze łatwa, ale jednak tak fascynująca, że warta całego tego trudu, by mieć potem piękne wspomnienia, by czuć, że żyje się w pełni, by czuć, że żyje się naprawdę.
Podobno z każdej kolejnej podróży człowiek wraca nieco odmieniony. My wróciliśmy bardziej zżyci, silniejsi, z przeświadczeniem, że razem poradzimy sobie w każdej sytuacji.
Planujesz daleką podróż? Sprawdź termin ważności dokumentów.