- Wow! Ale piękny! Taki dostojny!
- Ale ledwo widać go w tej mgle. Damy radę zrobić zdjęcie?
- Spróbuj.
- Z lampą kiepsko.
- Nie, to trzeba bez lampy.
Pstryk.
- To trzeba profesjonalnym aparatem zrobić, nie telefonem. Kiepsko widać. Choć….zobacz, może i słabo go widać, ale za to jak klimat jest oddany na tym zdjęciu! Tego mroku i tajemnicy!
- Pokaż!…Wow! Rzeczywiście!
- Dziewczyny, to jak scena z horroru. Listopad, przejmująca cisza i to ujadanie psów. Brrr. I zimno. Niesamowicie, prawda?… Ok, chyba czas na nas.
Postały, pogapiły się jeszcze chwilę, by nasycić się tą aurą tajemniczości i nieoczywistego piękna. By jak najwięcej zapamiętać, bo podróż dobiegała już końca. Każda wrażliwa na swój sposób, każda wciąż głodna wrażeń. I w duszy i w sercu każda zadowolona, bo właśnie niczym cztery muszkieterki dzielnie, odważnie przekonały się dobitnie, że na Żuławach jest zdecydowanie więcej niż wielu się wydaje.
Były cztery, cel jeden. Podbić Żuławy. Trzydniowy grafik wypchany był po brzegi eksploracją terenu i spotkaniami z mieszkańcami. Oby tylko cały ten plan wypalił - powtarzały trójmiejskie przewodniczki. Wyruszyły o świcie jednym samochodem. Zaopatrzone w liczne notatki, mapy, zdjęcia. Żuławy intrygowały je już od dłuższego czasu. I choć już trochę z nimi obcowały, przyszedł moment poznać te tereny jeszcze bliżej, by ich pięknem dzielić się potem z turystami. Bazą wypadową był Nowy Dwór Gdański z Willą Joker. Stamtąd na wyciagnięcie ręki było już tylko do imponującej architektury, niezwykłych świątyń i cmentarzy, pięknej przyrody oraz cudów hydrotechniki.
Pierwszy dzień pełen był uśmiechów, gościnności i serdeczności mieszkańców Żuław, prawdziwych pasjonatów, miłośników historii i wszystkiego co z regionem związane. Ludzi na różny sposób wspierających ciekawymi inicjatywami wzrost tożsamości kulturowej Żuławiaków. Nie mniej gościnnie i ciekawie było drugiego dnia. Trzeci dzień upłynął nostalgicznie na konferencji w Muzeum Stutthof, po którym z jednego z pobliskich mostów zobaczyły jedno z najpiękniejszych zachodów listopadowego żuławskiego słońca.
Pogoda na przygodę była idealna. Słońce świeciło coraz odważniej przebijając się przez zamglone niebo, na deszcz się nie zapowiadało. Było chłodno, ale nie przeszkadzało to wędrówkom i odkrywaniu. Z porannej mgły wyłoniły się pozostałości zamku Krzyżackiego w Grabinach Zameczku, dziś po części przeznaczonego na mieszkania i kaplicę. Zaglądając w jego kąty nie umknął ich uwadze kamienny herb Gdańska znajdujący się na ceglanej nieotynkowanej bramie. Pomknęły dalej, prosto do wsi Trutnowy. Najpierw szybki podjazd pod jeden z najpiękniejszych i najbardziej okazałych domów podcieniowych, zaraz potem pracą pełną parą na wieży kościoła parafialnego Św. Apostołów Piotra i Pawła powitało ich samo serce wioski. Połyskujący w słońcu wielki głaz narzutowy z tabliczką „700 lat wsi Trutnowy” okazał się idealnym miejscem na wspólne pamiątkowe zdjęcie. Zdaje się, że ciekawe to było widowisko dla pewnego zainteresowanego całym zajściem trutnowskiego kota. Pomysł, by znaleźć traktor URSUS, opisany w małej, o ciekawej grafice, ulotce przypadł wszystkim do gustu. Nie był widoczny tak, jak to w niej zostało zamieszczone, ale dociekliwość to cecha dobrego przewodnika. Odnalazły go w jednym z podwórkowych garaży. Zasiąść za kierownicą, popytać o jego historię mogły dzięki uprzejmości jego właściciela. I choć trudno było się oderwać od ciekawych anegdot z życia tego urokliwego traktora z lat 50. z oryginalną drewnianą kierownicą czas było ruszać w dalszą drogę. Czekało Cyganek/Żelichowo. Zanim jednak tam dotarły zajrzały jeszcze do Kościoła Parafialnego św. Aniołów Stróżów w Cedrach Wielkich, by przyjrzeć się sprowadzonemu z Lubeki dzwonowi, wywiezionemu w czasie II wojny światowej przez hitlerowskie wojska. I wreszcie Cyganek/Żelichowo oraz jedna z najpiękniejszych żuławskich świątyń, parafia greckokatolicka (pierwotnie rzymskokatolicka) pw. św. Mikołaja. Jej barwna historia i ciekawe wyposażenie przyciąga uwagę. Po obiekcie zgodził się oprowadzić sam proboszcz parafii, ksiądz Paweł Potoczny. Okazał się postacią bardzo inspirującą, kreatywną i pełną dobrej energii, od której wiele można czerpać. Proboszcz zachwycił zaangażowaniem w prace remontowe kościoła i życie parafii oraz znajomością historii świątyni. Całości zachwycającej wizyty dopełnił kot księdza Pawła, chętnie przymilający się i wdzięczny za każdą drobną pieszczotę. Czy u sąsiadów za płotem, było mniej inspirująco i sympatycznie? Nic podobnego. Dom podcieniowy Mały Holender znajdujący się tuż obok parafii pw. św. Mikołaja i jego gospodarze na czele z Panem Markiem Opitzem chętnie zapraszają w swoje progi. Nie tylko dzielą się tam wiedzą na temat regionu, jego zwyczajach, tajemnicach, smakach. To co zapomniane przywracają. Można dotknąć, zobaczyć, spróbować, powąchać, a do tego świetnie się też bawić podczas licznie organizowanych w domu warsztatów. Co należy do tradycyjnych żuławskich smaków? Z pewnością sery. One tam są i jest w czym wybierać. Zakupić je może każdy turysta pragnący rozpieścić podniebienie. Zakupić, ale i też spróbować na miejscu. W domu nie brakuje miejsca na uczty serowe, uczty z gęsiną czy jesiotrem. Dlatego też i przewodniczki opuściły dom z serem i Machandlem pod pachą. I z pewnością jeszcze tam wrócą. Uwadze nie umknął im Cmentarz Jedenastu Wsi, utworzony w XVII wieku dla mennonitów i ewangelików z okolicznych wiosek. Dziś, dzięki wysiłkom Klubu Nowodworskiego Stowarzyszenia Miłośników Nowego Dworu Gdańskiego, mieszkańców Cyganka i Żelichowa oraz firmy Foto Opitz powstała filia Muzeum Żuławskiego - Lapidarium sepulkralne w Cyganku. Stworzone w miejscu dawnego cmentarza gromadzi piaskowcowe stele i kilkadziesiąt kamieni nagrobnych z gmerkami, czyli rodzajem prostych geometrycznych znaków przypisanych do żuławskiego gospodarstwa. Miejsce urokliwe i bardzo interesujące. Przyszedł pora na zakwaterowanie w Willi Joker, a tuż po niej czas na wędrówki po Nowym Dworze Gdańskim. I tym razem obiektem do zwiedzania, który za cel wzięły sobie przewodniczki nie był Żuławski Park Historyczny mieszczący się w dawnej serowni, bo ten już znały. Z ogromną ciekawością zajrzały do ŻOK-u - Żuławskiego Ośrodka Kultury, budynku kryjącego wiele fascynujących zakamarków. I nie byłoby możliwości do nich zajrzeć, gdyby nie uprzejmość i chęci Pani Moniki Jastrzębskiej-Opitz oraz jej męża Pana Piotra Opitza. Małżeństwo to to takie dobre duchy tego miejsca. ŻOK rozkwita pod ich skrzydłami zapraszając w swe progi mieszkańców, turystów oraz licznych artystów. Obiekt wybudowany w końcu lat 30., wyposażony w doskonałe urządzenia, posiadający wspaniale rozbudowaną scenę, z niesamowitą akustyką i oświetleniem, po wojnie został pierwszym w wyzwolonej Polsce Domem Kultury. Dziś znajdują się tu idealne warunki na koncerty, wystawianie sztuk teatralnych oraz wiele innych tego typu wydarzeń kulturalnych. Wybudowany przez Niemców, dziś jednoczy nowodworską i nie tylko nowodworską społeczność. Bawi, uczy i integruje. Państwo Opitz poświęcili przewodniczkom nie jedną, nie dwie, a prawie trzy godziny swojego czasu, by zdradzić tajemnice budynku, oprowadzając po nim od piwnic po sam strych. Wieczorna listopadowa aura sprzyjała budowaniu narracji zabierającej w świat przedwojennych i powojennych zawirowań. Największe wrażenie zrobiła niewielka sala kinowa, jakże często wypełniana po brzegi, w której znajduje się dodatkowo biblioteczka. Kino pachnące książkami? Każdy miłośnik kultury zakocha się w niej po uszy!
Drugi dzień rozpoczął się jeszcze przed wschodem słońca. Marzeniem było zobaczyć, jak ono dopiero się rozbudza, przecierając swoje zaspane oczy. Wznosi się coraz wyżej, by dać blask temu co takie ujmujące. I to udało się zrealizować. Przyroda na Żuławach ma niejedno oblicze. Zaskakuje, daje ukojenie, zadziwia i wprawia w błogi nastrój. A przede wszystkim daje uczucie ogromu szczęścia. Rozległe kolorowe pola, łąki, pasące się na nich stada krów, wierzby i inne drzewa gdzieniegdzie ponadgryzane przez bobry, sarny, liczne ptaki, drogi wiodące do „niewiadomogdzie” to tylko część z nich. A do tego hulający wiatr. Żuławski krajobraz można pokochać, jeśli tylko zechce się zauważyć i docenić jego wyjątkowość. I na to właśnie zwrócili uwagę bohaterkom tej opowieści Grażyna Chrostek-Żugaj i Janusz Żugaj, Pani biolog i malarz hobbysta, mieszkańcy Markus. Zabrali na wycieczkę pełną przyrodniczych perełek, wplecionych w nie hydrotechnicznych obiektów oraz mennonickich cmentarzy. W okolicach rzeki Dzierzgoń i Jeziora Druzno, w towarzystwie kormoranów od stacji pomp w Nowym Dolnie, przez most obrotowy na rzece Dzierzgoń. Od cmentarza mennonickego w Kępniewie, przez kościół w Rozgarcie, po cmentarz menonicki we wsi Szaleniec, by chwilę pózniej dać się zachwycić ostatnią pompą parową w Różanach. Na koniec zachwaliły przewodniczki pieczołowicie odrestaurowane nagrobki cmentarza menonickiego w Markusach. Przyrodniczym opowieściom nie było jednak końca. Kontynuacja tematu odbyła się już w domu Państwa Żugaj, przy gorącej zupie, pierogach i słodkiej szarlotce. Zakończyła się późnym wieczorem.
Ciężko było żegnać Nowy Dwór Gdański. Optymizmem napawała myśl, że przed nimi jeszcze ciekawa konferencja w Muzeum Stutthof. Miejsce to jednak wprawiło w nostalgiczny nastrój. Kolejny dzień dobiegał końca. Na moście „Czterech Pancernych” rozczuliło jedno z najpiękniejszych żuławskich zachodów słońca.
- Pokażę Wam coś jeszcze! - poderwała się Anka.
Przez Fiszewo i pomnik w hołdzie żołnierzom powstania listopadowego poległym właśnie w tym miejscu, dotarły do Drewnicy przed dom, w którym zmarła ukochana mama poety noblisty Czesława Miłosza. Wracając zatrzymały się przed jedynym na Żuławach wiatrakiem przemiałowym typu „koźlak”.
- Wow! Ale piękny! Taki dostojny!
- Ale ledwo widać go w tej mgle. Damy radę zrobić zdjęcie?
- Spróbuj.
- Z lampą kiepsko.
- Nie, to trzeba bez lampy.
Pstryk.
- To trzeba profesjonalnym aparatem zrobić, nie telefonem. Kiepsko widać. Choć….zobacz, może i słabo go widać, ale za to jak klimat jest oddany na tym zdjęciu! Tego mroku i tajemnicy!
- Pokaż!…Wow! Rzeczywiście!
- Dziewczyny, to jak scena z horroru. Listopad, przejmująca cisza i to ujadanie psów. Brrr. I zimno. Niesamowicie, prawda?… Ok, chyba czas na nas.
- Ale cudnie było! Musimy tu wrócić!
- Koniecznie!
A teraz obiecana niespodzianka! Opowieści o Żuławach możecie także wysłuchać. Cieszy mnie to ogromnie! Więcej TUTAJ.
Oto zdjęcia domu podcieniowego Mały Holender zrobione podczas jednej z moich letnich wypraw.
Życzę Wam pięknych przygód na niezwykłych Żuławach. :-)