Uwielbiam góry, zwłaszcza polskie góry. Nie wiem czemu, może dlatego, że jako dziecko często jeździłam tam na wakacje. Na wakacje, ale nie na ferie, więc właściwie znałam góry tylko latem. Kiedy pojawiła się pierwsza okazja, by zabrać dzieciaki na południe Polski niewiele się z mężem zastanawialiśmy. Na pierwszy taki wspólny wyjazd postanowiliśmy wybrać się do Gliczarowa Górnego, przepięknej wioski na Pogórzu Gliczarowskim w gminie Biały Dunajec, podobno jednej z najwyżej położonych w tych okolicach, czego efektem jest możliwość podziwiania tam jednych z najwspanialszych widoków. Rzeczywiście widok stamtąd na Tatry zapiera dech, zwłaszcza o poranku, gdy dzień się budzi i odsłaniają się dostojne szczyty. To właśnie dzięki tym widokom przybywa tam coraz więcej turystów, jednakże mimo to miejsce to wciąż pozostaje kameralne i niezatłoczone. Wyjechaliśmy stamtąd oczarowani. W pamięci zapadły mi wówczas pocztówki Pensjonatu u Steni, w którym mieliśmy okazję wówczas gościć, z wizerunkiem właśnie tego pensjonatu zimą. Urokliwe zdjęcie wyglądało bardzo zachęcająco. Pomyślałam sobie wtedy: „ gdybym miała kiedyś przyjechać w góry zimą, to właśnie tu”.
Dwa i pół roku później (w 2012 roku) postanowiliśmy pierwszy raz wybrać się rodzinnie na narty. Mój mąż miał na koncie wiele takich wypraw zanim zostaliśmy małżeństwem, natomiast ja zaledwie jedną, z której w dodatku niewiele pamiętam. Wszyscy znajomi lubujący się w zimowych sportach zachęcali nas na zagraniczny wyjazd. Kalkulowałam w głowie koszty, cele jakie zamierzaliśmy podczas tego wyjazdu osiągnąć, a były nimi: aktywny wypoczynek podczas zabaw na śniegu, zmiana klimatu, kilka lekcji dla dzieci (wówczas 4 i 5 latka), by spróbowały jazdy na nartach, nauka jazdy dla mamy i trochę „zjazdowego” szaleństwa na snowboardzie dla taty. Nie mieliśmy wiele oczekiwań.
Zastanawialiśmy się gdzie i jak wyjechać. Rzeczywiście opnie o miejscach we Włoszech czy Austrii brzmiały zachęcająco, ale ja miałam wciąż w głowie pocztówkę z Gliczarowa: ośnieżony i pięknie oświetlony pensjonat u Steni i panorama zimowych Tatr. Gdy powiedziałam, że myślę o wyjeździe w polskie góry usłyszałam od różnych koleżanek z doświadczeniem, że zwariowałam, co argumentowane było następującymi hasłami: „nie warto!, w Polsce jest drogo, na wyciągach stoi się w długich kolejkach, długo się jedzie po naszych polskich drogach i często nie ma śniegu”. Oczywiście nie miałam w tym temacie zbyt wielkiego pojęcia, ale uznałam, że skoro tak, to ja tam pojadę, by to sprawdzić. Wiecie, jakoś tak mam, że nie lubię robić tego co wszyscy, ba nawet lubię zrobić czasem na przekór, by udowodnić, że wcale tak nie musi być. I ciężko było mi uwierzyć, że w moich ulubionych górach miałoby być tak kiepsko.
Decyzja zapadła. Pojechaliśmy na pierwsze narty z dziećmi do Gliczarowa Górnego. I wiecie co? Nic z czarnych przepowiedni się nie sprawdziło! Na miejsce dojechaliśmy w osiem godzin, śniegu było po kolana i do tego 15 stopni mrozu, nie straciliśmy fortuny, a w kolejkach staliśmy najdłużej jakieś 4 minuty. A do tego wspaniale wypoczęliśmy, dzieciaki zaliczyły pierwsze zjazdy z mniejszych i większych górek, tata najeździł się na snowboardzie tyle ile mógł, a mama po kilku lekcjach jazdy na nartach uznała, że jednak nie jest to sport, który pokocha (wolę masę innych), ale przeszczęśliwa miło spędziła zimowy czas z rodziną. Czego chcieć więcej?
Jak przebiegła nasza wyprawa w składzie mama, tata i dwójka rodzeństwa (4 i 5 latka):
Czego się obawiałam?
1. Długiej drogi (choć kilka takich mieliśmy już za sobą, to jednak latem, nie zimą) oraz
2. Kosztów wyjazdu na pierwsze narty.
Jak sobie poradziliśmy?
1. Na trasie zrobiliśmy kilka krótkich postojów na toaletę i kanapkę z ciepłą herbatą. Nie obyło się bez psikusów. Zaraz po wyruszeniu w drogę okazało się, że część elektryki w aucie wysiadła i ogrzewanie po stronie pasażera przestało działać ( na zewnątrz termometr wskazywał -15 stopni). Dobrze, że mieliśmy koce, okryłam siebie (nie jestem kierowcą) i dzieciaki i daliśmy radę. Oto co zawsze zabieram do auta jako bagaż podręczny (trzymam przy sobie, nie w bagażniku!): jedzenie – kanapki, suche przekąski, gorzką czekoladę (nie daję jej nigdy dzieciom do rąk w trakcie jazdy), wodę mineralną, termos z herbatą, zestaw ubranek na przebranie dla wszystkich dzieciaków, chusteczki, dla niemowlaka zestaw na drogę typu butelka, mleko, kaszka, termos z ciepła wodą, butelkę zimnej wody, pieluchy, podkład do przewijania, zabawkę, ewentualnie smoczek, książeczkę, kocyk. Dla starszych kredki, notesy, poduszkę lub przytulaka, karty do gry lub inne tego typu rozrywki, płyty z ulubioną muzyką, książki, od jakiegoś czasu też tablet do grania lub oglądania bajek. No i warto mieć zimą koce! Dzięki temu droga minęła spokojnie i też na szczęście dość szybko.
2. Jedyne co posiadaliśmy to kombinezony dla dzieci i taty oraz snowboard z butami. Oto co kupiliśmy: buty do nart dla dzieciaków i mamy, kominy pod kaski dla wszystkich, kombinezon dla mamy, gogle, rękawice narciarskie, dodatkowe pary ciepłych skarpet. Narty i kaski wypożyczyliśmy na miejscu. Miejsce zakupów: Decathlon. Koszty nie wyszły zatrważające.
Miejscem naszego tygodniowego pobytu był Pensjonat u Steni. Fantastyczny, jeden z najlepszych w jakich byłam w górach. Oto co oferują gospodarze:
1. Gościnność, świetną, fachową i przemiłą obsługę.
2. Bardzo wygodne i czyste pokoje, ślicznie udekorowane malunkami na ścianach, z podgrzewaną podłogą w łazienkach, miłe, cieplutkie.
3. Jadalnię i dwa smakowite posiłki dziennie: śniadanie (góralski stół pełen pysznego, świeżego jedzenia) i obiadokolacje składające się z dwóch dań i deseru. Uwierzcie mi, że nie ma nic przyjemniejszego, niż pięknie podana gorąca zupa po całym dniu harców na śniegu. Na takim wyjeździe nie wyobrażam sobie sama gotować, wszyscy byliśmy na to zbyt zmęczeni.
4. Wszystkie potrzebne akcesoria dla niemowląt typu łóżeczko, przewijaki, krzesełka do karmienia. Jest też mała sala zabaw dla dzieci.
5. Czysty i zadbany pensjonat zimą dzięki zaleceniom stosowania na terenie budynku kapci. Zaraz przy wejściu zmoczone buty spokojnie się suszą.
6. Bezpłatny parking, dostęp do Internetu, bar.
7. Trzy wyciągi rodzinne o łącznej długości ponad 1000 m, na które goście pensjonatu dostają zniżkę. Są one oddalone od miejsca zakwaterowania jakieś 7 minut piechotą (dla dorosłego, dla dzieci licząc ze zjazdami na pupach na śniegu to nawet 20 minut ). Można też dojechać do nich autem i zostawić auto na jednym z dwóch parkingów (bliższym lub dalszym). Są one bardzo zadbane, dobrze przygotowane, w razie potrzeby sztucznie zaśnieżane, oświetlone, nagłośnione, w systemie kart magnetycznych.
8. Przystępne ceny zjazdów. Dla rodzin z małymi dziećmi, kiedy nie spędza się bardzo dużo czasu na samych zjazdach, zwłaszcza przy 15-20 stopniach mrozu, można sobie to jakoś całkiem sensownie rozplanować. O dokładne koszty w tym roku musicie zapytać gospodarzy, dla wstępnej opinii umieszczam Wam zdjęcia cenników sprzed dwóch lat. Pamiętajcie o zniżkach dla gości pensjonatu.
9. Wypożyczalnię sprzętu sportowego.
10. Przechowalnię sprzętu tuż przy wyciagch.
11. Karczmę z ciepłą strawą, zaplecze sanitarne tuż przy wyciągach.
12. Szkółkę narciarską – lekcje indywidulane (my z takich korzystaliśmy, po trzech półgodzinnych lekcjach starsza córa zjeżdżała już sama z wyciągu o długości 400 m, gorzej było ze mną ) albo grupowe zabawy na śniegu dla dzieci (godzina u animatora-instruktora kosztuje 10 zł). Raz w tygodniu odbywają się zawody dla dzieci z atrakcyjnymi nagrodami. My wróciliśmy z medalem i dyplomami.
13. Biesiadę z pysznym jedzeniem i tańcami wliczoną w koszt tygodniowego pobytu.
14. Dla chętnych kulig na prawdziwych, wielkich saniach zaprzężonych w konie – dodatkowa opłata.
15. Niezapomniane widoki i wrażenia.
I ta cudna architektura...
Drodzy Frajdowicze. Nasz wyjazd był bardzo udany i przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania, za co jeszcze raz bardzo dziękujemy gospodarzom. Dziewczynki poradziły sobie lepiej niż myślałam, chcą jeździć na nartach. Tata i mama wrócili szczęśliwi i zadowoleni. Jeszcze jedno. Ten wyjazd planowaliśmy na tydzień przed. Miejsce w pensjonacie się znalazło. Wczoraj, tj. 13 stycznia rozmawiałam z gospodarzami i wiem, że wolne miejsca na drugi tydzień ferii tj. od 26 stycznia jeszcze są. Możecie się śmiało wybrać. Gliczarów Górny na pierwsze narty z dziećmi jest fantastyczny, doskonale się sprawdził. Miejsce miłe, przyjazne rodzinie i, co dla mnie ważne, bez tłumu, sztucznego nadęcia i „lansu”.
Następnym razem pewnie wybierzemy się gdzieś za granicę, by zasmakować innych wrażeń. Chociaż kto wie?
Jesli macie jakieś ciekawe, sprawdzone miejscówki na narty z dzieciakami - napiszcie proszę.
W tym roku ferie spędzamy w naszym rodzinnym mieście nad morzem. Jesli i Wy zostajecie w domach zaglądajcie na Frajdę. Będziemy Wam podpowiadać, jak spędzić ten wolny czas.
Miłego dnia!
Jak pięknie!